
Choć staram się i staram, by było mu jak najlepiej, kot stara się i stara, by uciec ode mnie chociaż trochę. Wystawianie głowy za balkon jest już zbyt nudne, a skakanie z balkonu nadal zbyt głupie. Od niewinnego wyjrzenia za drzwi zaczął się nowy etap kociego życia – bez smyczy, za to z przygodami. Na razie nie ma ich wiele, bo kot nie wybrał się dalej niż piętro w dół i w górę, ale zachowajmy proporcje – dla kota, który spędził większość życia na fotelu, to jak lądowanie na kocim księżycu.
Aby Houston nie miało problemów, powstało wyjątkowe urządzenie ratujące koci los i nerwy właściciela – ręcznie robiony identyfikator, zawierający komplet najważniejszych informacji dla następnej osoby, która go znajdzie. Przypomina to nagrania, które zabrała ze sobą sonda Voyager, parę lat temu opuszczając Uklad Słoneczny. Stara przypinka, gwóźdź i taśma wystarczyły, by kot został nazwany i zlokalizowany na dobre i na złe. Siedzi teraz na progu w pozie powitalno-odstraszającej, planując nowe wyprawy. Nawet, jeśli dogoni i zechce przynieść mi Voyagera, będzie wiedział, gdzie mnie znaleźć.
ach, wruszające :)
OdpowiedzUsuńto tylko wiosna, marzenie o wolności
OdpowiedzUsuń