
Nie ma na świecie tylu liter «w», by sprawiedliwie opisać inwazję kociej sierści, jakiej doświadczam. Włościwie każde zdanie musiałbym zaczynać od słowa «włos», kończyć je nim i używać zamiast przecinka, by czytelnik mógł pojąć skalę tego spektaklu. Jako włościciel kota w łaty, opiekuję się miliardem włosów czarnych, oraz pięciuset milionami białych. Dzięki trudom codziennej walki z sierściością rzeczywistości moje też wkrótce będą białe, i doliczę je do tego rachunku.
Jak gdyby znały kalendarz, inauguracyjne trzy tysiące kocich włosów wypadły w pierwszy dzień wiosny. W kolejnych dniach dołączyły do nich następne, organizując na podłodze i moich ubraniach spotkania, festiwale oraz budując osiedla. Walczyłem z nimi jakąś godzinę; po walce odpoczywałem dzień. Przez ten czas kot zdążył wydzielić z siebie niemal drugiego kompletnego kota, przezornie rozrzucając nadmiarowe futro po strategicznych miejscach w mieszkaniu. Zaczynam myśleć o zakupie ubrań w kolorze kota, bądź zafoliowaniu mnie lub jego.
Wyjaśniać się, na co Skrzypek zużywa tak ogromne ilości jedzenia; gdy porówna się zawłosienie mieszkania z wielkością kocich posiłków, wszystko staje się oczywiste — sucha karma jest potajemnie zamieniana na włos szorstki i drobny, zaś miękkie mięsne kulki stają się tworzywem dla sierści długiej oraz puszystej. Opadają włosy, opadają ręce.
Głos ma włos. Ja milczę, kot miauczy, Ziemia powoli kręci się dookoła siebie. W powietrzu unosi się mała, ciemna kreseczka. To miliard pierwszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz