2010-11-21

Wielki trawnik, mały kot.


Spacer młodego kota składa się z:
~wielkiego NIE, gdy próbuję nałożyć mu szelki,
~wielkiego TAK, gdy zniosę go na trawnik,
~wielkiego NIE, gdy chcę go zabrać z powrotem do domu.

Na tej ogólnej konstrukcji można rozpiąć gęstą jak kocie futro sieć szczegółów, które pełne są detali. Każdy detal zaś wypełniony jest drobiazgami. Po tych właśnie drobiazgach skacze moje czarno-białe maleństwo, każdemu z nich poświęcając przynajmniej minutę znieruchomiałej powagi.

Koci spacer, niezakłócany przez homo sapiens, trwałby 2-4 lata, w zależności od opadów atmosferycznych. Wychodzi się poza drzwi klatki schodowej, i już – na ziemi leży papierek. To przynajmniej 5 minut obserwacji, skradania się i trenowania myśliwskiego kroku. Obok papierka leży ogryzek. Ogryzek to kolejne 5 minut, plus dodatkowe 5 na zapach ogryzka. Niedaleko niedojabłka widać nakrętkę od napoju, na tle której majaczą porzucone spodnie oraz skórka od chleba. O, obfitości!

Wszystek ten dostatek oznacza, że pierwsze pół godziny spaceru rozgrywa się w promieniu 15 centymetrów od wejścia do domu. Z uwagi na bezlitosne ograniczenia rzeczywistości, 2 minuty po tej półgodzinie, dokładnie w pół do ogryzka, kot jest ładowany do pudełka i wraca na swój fotel. The End.

Swoją drogą, tylko człowiek jest na tyle głupi, by sam siebie nazwać gatunkiem myślącym. Jak nazwały by się koty, gdyby ktoś ich zapytał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz